Karol powoli odkrywał w sobie powołanie do życia zakonnego. Dwukrotnie usiłował wstąpić do zakonu karmelitańskiego. Pierwszy raz okazało się to niemożliwe, gdyż w czasie niemieckiej okupacji z zakładu pracy nie można było zwolnić człowieka młodego i zdrowego. Poza tym nowicjat w Czernej był zamknięty. Jego obłóczyny zostały więc odłożone na czas powojenny. W tej sytuacji Karol podjął decyzję o wstąpieniu do podziemnego Krakowskiego Seminarium Duchownego. Miało to miejsce jesienią 1942 roku. Rozpoczął tam studia z filozofii i teologii, które po odzyskaniu przez Polskę niepodległości kontynuował na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Karol podczas studiów teologicznych kolejny raz usiłował wstąpić do karmelitów bosych. Jego prośba spotkała się jednak z odmową ks. kard. Stefana Sapiehy.
Na seminarium naukowym u ks. prof. Ignacego Różyckiego, Karol zaczął pisać pracę magisterską, której tytuł brzmiał „Pojęcie środka zjednoczenia duszy z Bogiem w nauce św. Jana od Krzyża”. Nie ukończył jej jednak, gdyż ks. kard. Stefan Sapieha postanowił wysłać Karola na studia do Rzymu. Dla kontynuowania dalszych studiów, uniwersytety kościelne nie wymagały stopnia magistra z teologii. 13 października 1946 roku w kaplicy Pałacu Arcybiskupiego z rąk ks. kard. Stefana Sapiehy Karol przyjął zatem święcenia subdiakonatu. Tydzień później, 20 października przyjął święcenia diakonatu. Święcenia prezbiteratu natomiast Karol otrzymał 1 listopada 1946 roku także z rąk ks. kard. Stefana Sapiehy, również w kaplicy Pałacu Arcybiskupiego.
W Dzień Zaduszny, 2 listopada na Wawelu w romańskiej krypcie św. Leonarda neoprezbiter odprawił trzy Msze Święte za dusze zmarłych rodziców i brata. Mszę Świętą prymicyjną dla przyjaciół odprawił na Wawelu 4 listopada. Kolejną Mszę Świętą prymicyjną sprawował w kościele parafialnym p.w. św. Stanisława Kostki na Dębnikach i kilka dni później w kościele parafialnym p.w. Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w Wadowicach.
Czas ostatecznego dojrzewania mojego powołania kapłańskiego (…) łączy się z okresem drugiej wojny światowej, z okresem okupacji nazistowskiej. Czy można to uważać za zwykły zbieg okoliczności? Czy też istnieje jakiś głębszy związek pomiędzy tym, co dojrzewało we mnie, a wydarzeniami historycznymi? Na tak postawione pytania trudno odpowiedzieć. W planach Bożych nic nie jest przypadkowe. Myślę, że skoro Bóg mnie powoływał, to we właściwym momencie powołanie to musiało się objawić. A że tym momentem okazała się druga wojna światowa, to nadaje to całemu temu procesowi szczególnego zabarwienia. Powołanie, które dojrzewa w takich okolicznościach, nabiera nowej wartości i znaczenia. Wobec szerzącego się zła i okropności wojny, sens kapłaństwa i jego misja w świecie stawały się dla mnie nadzwyczaj przejrzyste i czytelne.
Na skutek wybuchu wojny zostałem oderwany od studiów i od środowiska uniwersyteckiego. Straciłem w tym czasie mojego Ojca, ostatniego człowieka z mojej najbliższej rodziny. Wszystko to stanowiło także w znaczeniu obiektywnym jakiś proces odrywania od poprzednich własnych zamierzeń, poniekąd wyrywania z gleby, na której dotychczas rosło moje człowieczeństwo.
Jednakże nie był to tylko proces negatywny. Równocześnie bowiem coraz bardziej jawiło się w mojej świadomości światło: Bóg chce, ażebym został kapłanem. Pewnego dnia zobaczyłem to bardzo wyraźnie: był to rodzaj jakiegoś wewnętrznego olśnienia. To olśnienie niosło w sobie radość i pewność innego powołania. I ta świadomość napełniła mnie jakimś wielkim wewnętrznym spokojem.
Jan Paweł II, „Dar i tajemnica”, Kraków 1996, s. 34-35.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz